Byłam taka dumna z komina dla Zośki. Tak bardzo dumna! A potem przyszedł niedzielny wieczór. Zaparzyłam karmelową herbatę Rooibos, usiadłam przy moim ulubionym stole w kuchni i mnie oświeciło!
Dekatyzacja!
A raczej jej brak.
(Jeśli ktoś jest jeszcze większym laikiem niż ja, co jest wprawdzie niemożliwe, to u Adeli można przeczytać parę słów o tym tajemniczym zabiegu. Swoją drogą polecam wszystkim bloga Adeli. Ja czytam go jak dobrą lekturę. :))
Zapomniałam "zaprawić" materiały przed szyciem. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to wrzucić gotowy zestaw do pralki i zobaczyć co się stanie. Ostatecznie lepiej zepsuć coś teraz, a nie jak trafi już w małe rączki Zośki. No i stało się to, czego się obawiałam. Dresowa strona komina skurczyła się o jakiś centymetr! O ile w przypadku czapki w niczym to nie przeszkodziło, nadal układa się super (przynajmniej wg mnie), to komin totalnie stracił kształt.
Zrobiłam więc drugą herbatę i ...
prułam,
prułam,
prułam.
Komin uratowany!
Następnym razem na pewno nie zapomnę o dekatyzacji!
P.S. Odzyskałam wreszcie mój utopiony telefon, co jest zapowiedzią większej ilość zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz