niedziela, 28 września 2014

Leśkowa sukienka próbna. :)

U Was też była dzisiaj taka cudowna niedziela?
Aż żal mi było siadać do maszyny. :)

Wczoraj pisałam o moim pierwszym podejściu do sukienki.
Na dzisiaj pozostało mi tylko zszycie wszystkich elementów. Tym razem wszystko przyfastrygowałam, żeby nie rozjechało mi się podczas szycia. Tak, na wszelki wypadek. :)
Szycie po fastrydze to już tylko formalność.

I oto jest, moja pierwsza sukienka!
Z własnego wykroju.
Teraz tylko przymiarka w Krakowie i jak wszystko będzie pasować, to biorę się za właściwą wersję.

Wygląd sukienki na życzenie bratowej, ale zastanawiam się jeszcze nad dodaniem jakiejś aplikacji.
Docelowa sukienka będzie w kolorze brudnego różu, który znacie stąd, tak więc efekt końcowy będzie trochę radośniejszy.:)





sobota, 27 września 2014

Przyszedł czas na sukienkę.

Dla Lei. Bratanicy.

Zbierałam się, zbierałam i zebrać się nie mogłam. Dzisiaj wreszcie usiadłam do akcji SUKIENKA!

Wyzwań miałam i nadal mam (sukienka in progress) przed sobą sporo:
1. Nigdy nie szyłam sukienki.
2. Nie mam żadnej starej na wzór, więc wykrój biorę absolutnie z tzw. czapy.
3. Lea, dla której szyję ma półtora roku i mieszka 300 km ode mnie. Nie mogę zrobić nawet przymiarek. Jest jednak jedyną dziewczynką w rodzinie, a obcych nie chcę póki co narażać na moje dzieła.:)

Zaczęłam od wykroju. Wzięłam pisak, biały papier i kreśliłam, kreśliłam... . Próbowałam zgrać to jakoś z wymiarami Leśki.
Sukienka w założeniu ma być prosta, bez rękawków, odcinana pod klatką piersiową, lekko rozszerzana ku dołowi. Przód trochę krótszy, tył wydłużany. Brzegi mają się wywijać, jak to jest ostatnio w modzie przy dresówkach. I dzięki Bogu, bo po ostatniej porażce z dekoltem (o tej właśnie tutaj) jeszcze nie dojrzałam do kolejnej próby.


Niby proste. No właśnie... niby. Zmarnowałam chyba 3 arkusze papieru zanim zaczęło to przypominać wykrój sukienki, a wymiary zaczęły pasować. Tak mi się przynajmniej wydaje. :)

Zdecydowałam, że próbną sukienkę uszyję z szarej dresówki, bo szkoda byłoby zmarnować wybrany materiał.

Zrobiłam wykroje, spięłam wszystko i ... obudził się Fabian. :)

Na szycie przyjdzie czas jutro. Mam nadzieję.


Jestem strasznie ciekawa czy cokolwiek z tego wyjdzie... :)

A wy jak myślicie?

Tymczasem życzę Wam kobiety spokojnej nocy i słonecznej niedzieli, choć ja, muszę przyznać, lubię deszczowe dni. :)

poniedziałek, 15 września 2014

Od kryzysu do euforii. Czyli o tym jak porażka może zmobilizować.

Nadeszła niedziela. Ostatnio ten dzień tygodnia stanowczo kojarzy mi się z maszyną do szycia mojej mamy,  burzą mózgu i stosem tkanin. I z pruciem. Oczywiście. :-)
Pomyślałam sobie,  że tym razem uszyję Fabianowi (chyba jeszcze nie wspominałam,  że właśnie tak nazwaliśmy synka) zwykły t-shirt, bo ze wszystkich wyrósł. Myślałam,  że po bluzach, lepiej czy gorzej uszytych, ale jednak bluzach, nie będę miała z tym żadnego problemu. Jakże się myliłam...!
Wykrój, jak zwykle do tej pory, robię sama. Odrysowałam starą bluzkę,  dodaję parę centymetrówt tam, gdzie była za mała i jeszcze trochę na szwy. W tym momencie wszystko wydaje się jeszcze być proste.
Do tej pory wszystkie moje bluzy miały reglowane rękawy. (Dopiero teraz przeczytałam, że tak się nazywają). Myślę więc sobie,  że tym razem spróbuję zrobić tradycyjne. Zszywam przód z tyłem w ramionach,  zszywam boki, wszywam rękawki. Podwijam dół bluzki i brzegi rękawów. Kontrolny rzut okiem-nawet nieźle to wygląda. Teraz czas na wykończenie dekoltu. Decyduję się na zwykłe podwinięcie, żeby pasowało do wykończenia całej bluzki. Szycie idzie mi całkiem sprawnie. Przewlekam na prawą stronę. Tutaj niestety nie jest już tak kolorowo. Materiał rozciągnął się przy szyciu i nieładnie odstaje. Nie może tak zostać. Zmieniam więc plan i decyduje się na wszycie bawełnianego wykańczającego paska. Wygląda całkiem nieźle. Dumna oglądam z każdej strony i nagle olśnienie! Przez to wykończenie dekolt jest za wąski i nie przejdzie przez niego główka... Obrażam się na moje "dzieło". Pakuję maszynę i idę z młodym na spacer.
Nadchodzi wieczór.
Moja złość słabnie, a wena wraca. Bluzki nadal nie lubię. Uszyję spodnie dresowe - pumpy! Wykrój,  jak zwykle, robię na bazie innych spodni. Gdzieś kiedyś przeczytałam,  że tył spodni jest dłuższy niż przód,  a nogawki tylne szersze niż przednie. Tak też robię. Obniżam krok, żeby powstały typowe pumpy. Zszywam spodnie w kroku, na bokach,  podwijam nogawki, robię rulon i wciągam gumkę w pasie.
Tadam!
Moje pierwsze spodnie gotowe!
Lubię szyć spodnie!
Naszyję jeszcze aplikacje! Moja radość nie zna granic. :-) Drukarka nie działa! Skąd wziąć ładną gwiazdkę na wzór? Przypiąć sobie o projektorze mojego synka.:-) Wyłączam światło i odrysowuję wyświetloną na papierze gwiazdę. Podklejam ją flizeliną, fastryguję i przyszywam z tyłu spodni. Dość asymetrycznie. Niestety moja maszyna nadal buntuje się w kwestii ściegu zygzakowego, więc przyszywam ściegiem prostym. Jestem tak dumna,  że nawet mija mi złość na bluzkę.
Nie mam jednak ochoty wszywać zamka ani innego zapięcia. Decyduję się na radykalne cięcia i modny ostatnio dekolt bez wykończenia. Wygląda zaskakująco dobrze. Jak na tyle zmian. :-) Tutaj też się nazywam gwiazdkę, żeby pasowało do spodni.
Gotowe.
Jestem z siebie dumna.
Moja miłość do szycia uratowana. :-)
Jutro ubiorę w to Fabiana. :-D


środa, 10 września 2014

Komin i czapa na zamówienie

 
Dzisiaj tylko parę słów. Tym razem nie uszyłam nic nowego, ale wykorzystałam materiały, w których wczoraj się zakochałam. :) Dla mnie zestawienie niemal idealne. :)
Zestaw na zamówienia dla małej księżniczki Lei. Mam nadzieję, że będzie dobrze się nosił.
Mam kolejne wyzwanie - sukienka i spódniczka z koła. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru. :)




wtorek, 9 września 2014

Moje dzisiejsze zdobycze

Polowanie zakończone sukcesem. Ja w każdym razie jestem zachwycona tym połączeniem. W dam raz dla małej Lei. <3 jak tylko znajdę chwilę, to wyczaruję jej z tego coś wyjątkowego. Przynajmniej spróbuję. :-)

Wieczorny spontan, czyli bluza nr 2

Zdekatyzowałam wszystkie tkaniny, jakie miałam w domu! Fakt, nie ma ich zbyt wiele. Ale cieszę się, że więcej nie popełnię tego błędu,
Zauważyłam, że najczęściej wena łapie mnie wieczorem. Tak było i tym razem.
Postanowiłam wykorzystać dresowe materiały, które kupiłam kiedyś "na hurra", bo takie fajne.
Pomyślałam, że spróbuję uszyć drugą wersję bluzy dla synka. Pierwszą możecie zobaczyć tutaj. W sumie od początku marzyła mi się bluza z kominem, dlatego tym razem zdecydowałam się na taki krój. Cała reszta bluzy jest w zasadzie taka sama jak w pierwszej wersji, Póki co nie czuję się zbyt pewnie, żeby kombinować z całym krojem.
Zmieniłam tylko kilka rzeczy:
1. kaptur zamieniłam na wspomniany komin
2. całość trochę powiększyłam, bo pierwsza bluza jakaś taka na styk mi wyszła, a synalek rośnie i rośnie
3. odpuściłam sobie kieszonkę z przodu
4. wszyłam dodatkowe wstawki na brzegach rękawów i na dole bluzy

Jeszcze 10, może 50 bluz i będzie dobrze. :)

Szyło mi się znacznie lepiej niż tydzień temu. Ale już wiem z czym mam największy problem! Ze ściegami elastycznymi. A przede wszystkim ze ściegiem zygzakowym. Moja ukochana Arka postanowiła iść na skróty i omijać co drugi ścieg. Zamiast równego zygzaka wychodzi wykres EKG. I to niezbyt zdrowej osoby.  Przeszukałam już chyba wszystkie fora w poszukiwaniu rozwiązania. Zmieniłam igłę na cieńszą, potem na grubszą, obniżyłam igłę, zmieniałam naciągniecie nitki, rozmiar ściegu i nic. Arka nadal swoje. Ma ktoś może jakiś pomysł jak można ją przekonać do porządnej pracy? Bo ja już nie mam pomysłu.




P.S. Zachorowałam na overlock.

Prucie uczy pokory..., oj uczy:)

Byłam taka dumna z komina dla Zośki. Tak bardzo dumna! A potem przyszedł niedzielny wieczór. Zaparzyłam karmelową herbatę Rooibos, usiadłam przy moim ulubionym stole w kuchni i mnie oświeciło! 

Dekatyzacja! 
A raczej jej brak.

(Jeśli ktoś jest jeszcze większym laikiem niż ja, co jest wprawdzie niemożliwe, to u Adeli można przeczytać parę słów o tym tajemniczym zabiegu. Swoją drogą polecam wszystkim bloga Adeli. Ja czytam go jak dobrą lekturę. :))  

Zapomniałam "zaprawić" materiały przed szyciem. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to wrzucić gotowy zestaw do pralki i zobaczyć co się stanie. Ostatecznie lepiej zepsuć coś teraz, a nie jak trafi już w małe rączki Zośki. No i stało się to, czego się obawiałam. Dresowa strona komina skurczyła się o jakiś centymetr! O ile w przypadku czapki w niczym to nie przeszkodziło, nadal układa się super (przynajmniej wg mnie), to komin totalnie stracił kształt. 

Zrobiłam więc drugą herbatę i ... 
prułam,
prułam,
prułam. 

Komin uratowany!

Następnym razem na pewno nie zapomnę o dekatyzacji!

P.S. Odzyskałam wreszcie mój utopiony telefon, co jest zapowiedzią większej ilość zdjęć.

sobota, 6 września 2014

Bluza z kapturem, czyli o tym, że dobre chęci nie zawsze wystarczą ;)

Wymarzyłam sobie dla dzieciaka czarną bluzę z kapturem. Wiele więc nie myśląc znalazłam w sieci stosowny tutorial i podjęłam próbę...
Jako wiodący materiał wybrałam czarną, dość grubą "dresówkę", a wnętrze kaptura miało być w założeniu czerwone. W tym celu zakupiłam jersey, bo wydawał mi się odpowiedni. Niestety po uszyciu kaptura okazał się za gruby i za ciężki dla tak małego dziecka.
Na szczęście podczas babskich zakupów trafiłam na szalik z bardzo cienkiego materiału (z nim też później walczyłam, ale o tym za chwilę) z motywem w czaszki. 
W międzyczasie wykroiłam już wszystkie potrzebne elementy i zaczęłam zszywać bluzę zgodnie z instrukcją. Uznałam, że wykrojona przeze mnie czarna kieszonka sprawi, że całość będzie dość jednolita, dlatego zdecydowałam się obszyć ją materiałem w czaszki. 
Na koniec przyszedł czas na kaptur, Zewnętrzna część poszła mi całkiem sprawnie, problemy zaczęły się przy zszywaniu części zewnętrznej z wewnętrzną. Mój zdobyczny materiał w czaszki okazał się być dość nieprzyjemny w szyciu (dla kompletnego laika), co skończyło się tym, że po zszyciu zabrakło mi ok 1,5 cm... Pozostało mi uratowanie kaptura poprzez naszycie dodatkowego paska materiału w czaszki. Nie wygląda to jakoś super, ale pocieszam się, że z daleka nie widać. ;) A na przyszłość będę o trochę mądrzejsza. :) Na koniec dodałam do kaptura czerwony sznurek, żeby całość odrobinę ożywić. 
A oto efekt końcowy mojej ciężkiej pracy.
Moja rada? Bluza z kapturem to trochę trudne wyzwanie jak na 3 dzieło w życiu. ;)



Dwustronna czapa i komin


Synek inspiruje mnie dalej... Po przytulance do spania przyszedł czas na czapkę "smerfetę" i dwustronny komin. Bratowa przyjechała w odwiedziny ze swoją maszyną do szycia (Janome ileś tam), więc szybko pobiegłam po zestaw dresowych tkanin w odcieniach granatu i szarości i... do roboty. Wyposażona już w matę samoregenerującą się, nożyk kołowy i linijkę krawiecką 30/30 cm zrobiłam wykrój całkiem szybko i bezboleśnie. Wymiary wzięłam trochę "na oko" (komin), a trochę ze starych ubranek (czapka). Z mierzeniem "na oko" przesadziłam, dlatego pierwszą wersję komina dostał w prezencie mój czteroletni bratanek. :)
Tak jak wspomniałam, kolory zestawu są raczej poważne, bo mam wybitną słabość do synka w tych barwach. Aplikacji nie ma z dwóch powodów: po pierwsze - tak sobie to wymyśliłam w głowie:), po drugie - i tak jeszcze nie potrafiłabym ich naszyć. :)

Na zdjęciach można zobaczyć również drugi zestaw wykonany dla córeczki mojej znajomej.:)








Zaczęło się od zebry

Pół roku temu urodził mi się synek. Od początku lubił zasypiać przytulony do kocyka lub mojej piżamy. Najważniejsze, żeby miał co trzymać w łapce... :) Pewnego dnia wpadłam więc na pomysł, że uszyję mu "maskotkową szmatkę" do spania. Podobną do tych, jakie można kupić w sklepach z zabawkami, ale jedyną i niepowtarzalną. Nie miałam pojęcia czy coś z tego wyjdzie, ale pełna optymizmu i wiary we własne siły zaczęłam szukać na allegro ciekawych materiałów i maskotki (sama nie potrafiłabym jeszcze uszyć). Po godzinach przeglądania najróżniejszych tkanin padło na ciemnoszary polar minky, białą tkaninę bawełnianą w kolorowe zeberki i maskotkę zebry.
Największym minusem zakupów przez internet jest to, że na nasze zdobycze trzeba kilka dni poczekać. No więc czekałam, czekałam... i w końcu przyszła paczka! 
Wiele nie myśląc, rzekłabym - dość spontanicznie -  po prostu wzięłam się do szycia. Trochę więcej czasu zajęło mi projektowanie "szmatki" - zrobiłam domowe głosowanie i zaraz będziecie mogli zobaczyć, który projekt zwyciężył.
Najwięcej trudu przysporzyło mi wycinanie równych kawałków (teraz zaopatrzyłam się w super nożyk do tkanin i matę samoregenerującą się) i ciągła walka z maszyną do szycia, która albo "gubiła" ściegi albo zrywała nitkę. Pewnie wynikało to z mojej kompletnej niewiedzy.) "Szmatka" ma wiele niedociągnięć, ale tak czy siak - byłam i w pewnym stopniu nadal jestem z niej całkiem dumna. Myślę, że jak na pierwsze "dzieło" tragedii nie ma, a synek właśnie smacznie śpi przytulony do zeberki. A to najważniejsze.